Urodziłem się w Warszawie w 1964 roku. Od urodzenia związany jestem ze Stolicą.
Szkoły podstawowe i 44LO im. Dobiszewskiego skończyłem w 1983 roku.
Przed studiami pracowałem w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, bo już wtedy wiedziałem, że chcę być lekarzem od „mózgu”, wtedy z preferencją psychiatrii.
W roku 1984 rozpocząłem studia na I Wydziale Lekarskim WUM (wtedy Akademia Medyczna w Warszawie).
Przez kilka lat studiów uczestniczyłem aktywnie w pracach Studenckiego Koła Naukowego przy Klinice Psychiatrii WUM. Tam badałem sen, uczyłem się EEG i neurofizjologii klinicznej pod okiem dr Michała Skalskiego i prof. Waldemara Szelenbergera, moich pierwszych nauczycieli, którzy wywarli niezwykły wpływ na to co dziś robię. Pracowałem wówczas niezwykle intensywnie – zaniedbując inne przedmioty medycyny (!) – i to pozwoliło mi na biegłą znajomość EEG, hipnografii i neurofizjologii. Byłem niezwykle przygotowany do pracy już jako student.
W roku 1990 rozpocząłem pracę lekarza.
W latach 1990 do połowy 2001 roku pracowałem w Klinice Neurologii i Epileptologii CMKP. Tam uczyłem się właściwej specjalizacji: epileptologii. Moim nauczycielem i wymagającym egzaminatorem wszystkiego był wtedy prof. Jerzy Majkowski, twórca polskiej epileptologii i elektroencefalografii. Uczyłem się szybko, intensywnie i niezwykle burzliwie, bo i czas dla medycyny był wówczas wyjątkowo burzliwy (pojawiło się neuroobrazowanie, genetyka w nowoczesnym wydaniu i kilku innych).
Ten okres to okres „nauki”, kiedy zdobyłem wszystkie specjalizacje z neurologii, certyfikaty z EEG i epileptologii oraz doktorat (z metod cyfrowych w diagnostyce padaczki).
Od 2001 do 2010 pracowałem w Klinice Neurochirurgii IP CZD. To był okres próby i testu moich umiejętności. To, czego nauczyłem się w Klinice Neurologii i Epileptologii trzeba było teraz sprawdzić. Udało się to w warunkach niezwykle trudnych: wprowadziliśmy – z moim szefem Prof. Marcinem Roszkowskim – leczenie operacyjne padaczki u dzieci do Polskiej medycyny i to w całej rozciągłości. Z tego chyba jestem najbardziej dumny w całej mojej karierze. Tam się naprawdę sprawdziłem, choć to określenie nie jest w pełni stosowne i raczej daje mi moją wewnętrzną wartość. Jestem nadal bardzo silnie emocjonalnie związany z Kliniką, a mojego szefa – prof. Roszkowskiego – nadal tak tytułuję i uważam za mojego mistrza i mentora.
Od 1998 roku założyłem, prowadzę i rozwijam własną przychodnię: Centrum Terapii Padaczki NEUROSPHERA. Ten ośrodek, który nazywamy NSPH i któremu medycznie dowodzę, stał się ogólnopolskim centrum diagnostyki i terapii padaczki. To moje „dziecko”, które mnie definiuje i jest moją formą przekazu i realizacji. W roku 2010 zdecydowałem się – z uwagi na szeroki wachlarz innych aktywności – że będę pracował klinicznie już tylko w NSPH. Tu pomagam chorym na padaczkę. Pomagam, bo diagnostyka i terapia to tylko mała część. Wydaliśmy podręcznik o padaczce, stworzyliśmy Fundację EMERGEN i kilka innych form wsparcia chorych.
Taka powinna być – w mojej ocenie – praca lekarza w dzisiejszych czasach. Praca niezwykle nasilona, rozbudowana i zabierająca mnóstwo czasu.
Miałem – tak myślę – szczęście w trakcie mojej drogi zawodowej. Moi nauczyciele: wspomnę ich tu raz jeszcze – dr Skalski, prof., Szelenberger, prof. Majkowski i prof. Roszkowski – okazali się nieprzypadkowo (tak sądzę!) ułożonym łańcuszkiem Świętego Antoniego, który pozwolił mi znaleźć to co w medycynie miałem znaleźć.
Jestem autorem wielu prac naukowych, kilku podręczników. Wprowadziłem do epileptologii polskiej kilka nowości (stymulację nerwu błędnego, elektrody implantowane, pierwsze fuzje obrazów EEG i MRI, model opieki nad chorymi ciężarnymi z padaczką, leczenie operacyjne u dzieci), choć nie uważam, że to jest bardzo istotne. Nie mam w sobie potrzeby upamiętniania tego, czy podpinania swojego nazwiska pod „odkrycia”. Nie mam też potrzeby trawienia tego i dłuższego celebrowania nowych odkryć. To sprawia, że w pewien niespokojny sposób szukam nowych rozwiązań i intuicyjnych nowych rozwiązań dla epileptologii. Próbuję w ten sposób niejako kontestować doświadczenie i to co poznałem.
Ostatnie lata to moje coraz szersze zaangażowanie w pracę i badania nad systemami cybernetycznymi w medycynie.
Uczę młodych lekarzy w NSPH. Taka fuzja jest, lub powinna być niezwykle owocna: jeśli się uda – stworzymy Nowych Lekarzy. Doskonalszych i sprawniejszych w neurofizjologii, epileptologii, psychiatrii czy neurochirurgii, wyposażonych w narzędzia cybernetyczne, które zastąpią tradycyjne atrybuty lekarskie.
Ja już nie będę IronManem, ale oni – tak!
Pracy jest wiele, ale najlepsze jest jeszcze przed nami.